Na Facebooku ktoś udostępnił zdjęcia grupy dzieci w supermarkecie. Podpis: “Matematyka w terenie – uczniowie klasy pierwszej na zakupach. Pierwszaki ćwiczyły obliczenia pieniężne w zakresie 10 podczas samodzielnych zakupów w markecie (…)” Pomyślałam sobie wtedy, że bardzo chętnie przyjrzałabym się tej szkole trochę bliżej. Jak pomyślałam, tak zrobiłam, a wnioski z moich obserwacji okazały się bardzo ciekawe.

Od czego się zaczęło

Społeczna Szkoła Podstawowa i Gimnazjum STO powstała w 1991 roku. Chodzi do niej około 70 uczniów, nie ma tam dzwonków, a na przerwach, pomimo tego, że dzieci dobrze się bawią, nie ma ogłuszającego hałasu.

Szkoła powstała na fali zmian dokonujących się po 89 roku. Wtedy powstało Społeczne Towarzystwo Oświatowe, które prowadzi tę szkołę. Wtedy też w Siedlcach zebrała się grupa zapaleńców, którzy stwierdzili, że trzeba by tak zorganizować oświatę, żeby dzieci chętnie chodziły do szkoły, a rodzice mieli możliwość wpływu na to, co się w szkole dzieje – mówi obecna dyrektor Maria Pawełkiewicz.

Szkolna atmosfera

Najbardziej uderzyła mnie atmosfera tej szkoły. Atmosfera gdzie wszyscy wydają się mieć do siebie zaufanie i gdzie cała szkoła wydaje się być jedną wielką wspólnotą. Pani dyrektor opowiadała mi historie, w których pierwszaki przychodziły do jej gabinetu, z tak poważnymi problemami jak piekąca pupa. Nauczyciele opowiadali, jak uczniowie gimnazjum dosłownie noszą maluchy na rękach, że zapraszają je do wspólnej gry w piłkę i traktują jak równych sobie.

O tym, że wystarczy wśród gimnazjalistów rzucić hasło „Robimy imprezę dla klas 1-3” – i już sypią się zarówno chętni jak i pomysły. Gimnazjaliści organizują młodszym klasom dyskoteki, konkursy, zabawy. W tym roku na przykład, kiedy pierwszaki nocowały w szkole (to był dla nich taki test przed pasowaniem), starsze klasy zmieniły salę gimnastyczną w balową, z królem i księżniczką Stówką, która podobno zamieszkuje mury tej szkoły, kiedy dzieci idą do domu.

Widziałam na własne oczy, jak młodzież gimnazjalna rozmawia z nauczycielami – w sposób otwarty, szczery, przyjacielski ale nie pozbawiony szacunku. Widziałam co chwila przytulające się dzieci i to zarówno wśród pierwszaków, szóstoklasistów jak i gimnazjalistów. Zapytałam w jaki sposób buduje się taką atmosferę.

Wszystkie odpowiedzi zaczynały się mniej więcej tak samo – „Tu po prostu tak jest”. Ale po namyśle panie, z którymi rozmawiałam przyznawały, że to nie bierze się znikąd:

Po pierwsze szkoła jest mała, więc wszyscy się znają.

Po drugie rodzice stanowią część tej społeczności. Szkoła stara się wciągać ich do różnych projektów i integrować, żeby również oni poznali się i poczuli częścią szkolnej wspólnoty.

Po trzecie nauczyciele szanują dzieci, więc dzieci szanują nauczycieli i siebie nawzajem.

Po czwarte praktycznie wszystkie szkolne imprezy odbywają się dla wszystkich klas jednocześnie, wspólne dyskoteki, wspólne projekty, wspólne wyjazdy. Dzieci mają więc wiele możliwości, żeby się poznać i zintegrować.

I po piąte nauczyciele w tej szkole mają do dzieci duże zaufanie i pozwalają im przejmować odpowiedzialność za wszystko, za co tylko się da. To dzieci organizują konkursy, przedstawienia, dyskoteki czy inne projekty. Oczywiście do każdego takiego projektu przypisany jest nauczyciel, który w razie potrzeby ma dzieci wspierać. Ale tylko „w razie potrzeby”, bez narzucania swojej wizji czy zmuszania dzieci do czegokolwiek.

Pani Katarzyna Sudokierska, z którą rozmawiałam powiedziała mi nawet, że kiedy miała opiekować się przygotowaniem uroczystości z okazji dnia nauczyciela, uczniowie stanowczo odmówili i nie pozwolili jej brać udziału w przygotowaniach. Oni sami wiedzieli, co trzeba zrobić – a to, że nauczyciel nie stał im nad głową nie przeszkodziło w niczym i przedstawienie wyszło naprawdę tak, jak trzeba.

Samodzielność

Ta samodzielność uczniów również zrobiła na mnie wielkie wrażenie. Zarówno pani dyrektor, jak i panie nauczycielki opowiadały mi pełne dumy, a czasem nawet trochę z niedowierzaniem o tym, jak ich dzieci uczą się i rozwijają, biorąc udział w wielu projektach organizowanych przez szkołę. Przykłady? Proszę bardzo.

Tradycją w szkole są np. “Dni epok”. Jest to impreza, która nie odbywa się co roku, ale już zrosła się ze szkołą. Na czym to polegało? Każda klasa przygotowywała jakąś prezentację związaną z konkretną epoką – były kostiumy, tańce, przedstawiano znane postaci z tamtych lat. Z całości tworzyło się przedstawienie, na które zapraszano uczniów innych szkół. Dzieci miały szansę się wykazać, czegoś nauczyć, a także przekazać tę wiedzę innym. I chociaż, jak powiedziała mi jedna z mam, takie podejście, gdzie dziecko już od pierwszej klasy ma robić wiele rzeczy samo, może początkowo bulwersować i wydawać się nierealne, to ostatecznie okazuje się, że dzieci świetnie sobie radzą i tak naprawdę nie pozwalają rodzicom wtrącać się tam, gdzie nie ma takiej potrzeby.

Tradycyjnie też szkoła przygotowywała projekt „Mini lista”. Jedna klasa (obecnie druga gimnazjum) zajmowała się jego organizacją, ale oczywiście w projekcie brała udział cała szkoła. Każdy mógł przygotować piosenkę, taniec czy jakiś inny pokaz talentów. Do obowiązków uczniów z klasy odpowiedzialnej za projekt należało wszystko – od przeprowadzenia prób z każdą klasą, przez prowadzenie imprezy, skompletowanie jury, aż po znalezienie sponsorów nagród i wynajęcie sali.

Bo „Mini lista” była również projektem, na który byli zapraszani uczniowie innych szkół, a szkoła STO nie ma fizycznych warunków, żeby tak dużą imprezę można było zorganizować na miejscu. Nauczyciel w tym wszystkim mógł pełnić jedynie rolę mentora. Czego nauczyły się dzieci organizujące taką imprezę? Na pewno dużo więcej niż na zwykłej lekcji, chociaż może nie wszystkie te umiejętności można ocenić stopniem.

Nauczyciele organizują też inne projekty, na trochę mniejszą skalę, ot choćby wspominana już wyprawa do supermarketu na lekcji matematyki, wycieczka do piekarni, na której dzieci w ramach nauk o zbożach, mogły własnoręcznie upiec bułeczki, czy gra terenowa z okazji Dnia Niepodległości. Organizowane są też liczne konkursy, w których dzieci chętnie biorą udział. Duży nacisk kładziony jest również na naukę języków obcych, poza lekcjami szkoła współpracuje z różnymi organizacjami i zaprasza do siebie wolontariuszy z różnych krajów.

A co na to podstawa?

Powiecie, że to wszystko brzmi super, tyle ciekawych rzeczy może dziać się w szkole, ale jak to wszystko pogodzić z podstawą programową? Przecież każda szkoła, żeby mogła oficjalnie istnieć i dostawać subwencje z budżetu państwa musi spełniać ten warunek. W przypadku Szkoły STO w Siedlcach połączenie podstawy programowej i bogatego wachlarza zajęć pozaprogramowych osiąga się w dużej mirze dzięki zwiększonej ilości godzin.

Według słów pani dyrektor: „Dzieci spędzają w szkole tyle czasu, ile rodzice pracują. Rekordziści zaczynają o 7:30 i kończą nawet o 17:00.” Nie znaczy to oczywiście, że dzieci cały czas są na lekcjach. Plan dnia wygląda tak: od godziny 7:30 do 8:20 dzieci są na świetlicy, następnie są lekcje – dla klas 4-6 i gimnazjum lekcje trwają do 15:00, dla klas 1-3 – do 13:20. Między 13:20 a 15:00 uczniowie klas 1-3 mają obowiązkowe zajęcia warsztatowe. Uczniowie muszą być w tym czasie na zającach, ale rodzaj zajęć mogą sobie w pewnym zakresie wybrać (przykładowe zajęcia – przyroda, historia, informatyka, arteterapia, tańce, szachy, kodowanie, klub towarzystwa opieki zwierząt, język niemiecki – jeśli tylko znajdzie się grupa uczniów zainteresowanych jakimś tematem, bez problemu organizowane są kolejne zajęcia), ale w ramach tych godzin prowadzone są też zajęcia takie jak gimnastyka korekcyjna czy terapia pedagogiczna, jeśli u jakiegoś ucznia istnieje taka potrzeba. Na zajęciach warsztatowych nie ma ocen. Po 15:00 część dzieci zostaje jeszcze na świetlicy – niektóre odrabiają lekcję (jeśli rodzice chcą żeby praca domowa była odrobiona w szkole), reszta się bawi. Jest to już wtedy taki czas dla nich. Nie narzucamy im formy zajęć, uznając ich prawo do tarzania się po wykładzinie.

Ale duża ilość godzin to z pewnością nie wszystko. Nie bez znaczenia jest fakt, że w małych (8-12 osób) klasach dużo szybciej realizuje się program, a wzajemna atmosfera zaufania i szacunku też bardzo ułatwia pracę. Wszystko to razem sprawia, że podstawa programowa nie jest tu problemem.

Gdzie jest haczyk?

Niestety prowadzenie takiej szkoły ma też swoje minusy. Głównym jest oczywiście finansowanie. W takich szkołach nasze państwo dopłaca tylko połowę tego, co w szkołach państwowych. A to oznacza, że drugą połowę muszą dołożyć rodzice. Dla wielu rodzin jest to kwota dość znaczna, ale jak zaznacza pani dyrektor „nie wyższa niż opłaty miesięczne w siedleckich prywatnych przedszkolach.”

Oznacza to też, że przy małej liczbie dzieci szkoła musi na niektórych rzeczach oszczędzać. A ponieważ, jak mówi pani Małgorzata Krawiecka prezes zarządu stowarzyszenia szkoły: „nie możemy nie zapłacić za prąd czy ogrzewanie, więc nasi nauczyciele dostają zdecydowanie za małe pensje. Wszyscy wiemy, że powinni dostawać więcej, ale po prostu nie mamy z czego im zapłacić.” Na szczęście nie brakuje wiele, wystarczy, żeby do szkoły dołączyło 20 uczniów, a sytuacja finansowa szkoły znacznie się poprawi. Tak mała liczba uczniów jest możliwa między innymi też dlatego, że szkoła ma własny budynek. Bo gdyby jeszcze przyszło płacić za wynajem, trzeba by było podnieść czesne lub znacząco zwiększyć klasy.

Trochę widać ten brak funduszy, nawet panie z którymi rozmawiałam, mówią, że szkoła bez dzieci nie wygląda zbyt imponująco. Może to i prawda, szkoła z zewnątrz, czy nawet po wejściu na korytarz nie olśniewa nowoczesnością, ale wystarczy wejść do jakiejkolwiek klasy, żeby przekonać się jak ciekawe rzeczy się tam dzieją i że dzieci w tych klasach muszą czuć się dobrze.

Zarówno korytarze i jak ściany sal są przystrojone pracami uczniów.  Każda klasa ma swoją własną salę, w której odbywa się większość zajęć, chyba że zajęcia wymagają jakiejś pracowni. W szkole pomimo skromnych funduszy takich pracowni jest kilka, np. chemiczno-fizyczna, informatyczna i plastyczna.

I o ile oczywiście dobre warunki finansowe przydają się w zdobywaniu wiedzy, to z nauki w takiej szkole można wynieść ważną lekcję. Jak powiedziała mi wychowawczyni trzeciej klasy gimnazjum, jej uczniowie otwarcie mówią, że wybierając szkołę ponadgimnazjalną nie kierują się wcale tym, która z nich ma najnowocześniejszy i najlepszy sprzęt, bo nie to ich zdaniem jest w nauce najważniejsze.

Społeczne Towarzystwo Oświatowe

Szkoła STO w Siedlcach nie jest jedyną szkołą prowadzoną przez Społeczne Towarzystwo Oświatowe. W Polsce działa ponad 150 takich szkół w różnych miejscach (adresy można znaleźć TUTAJ). Warto sprawdzić czy i w waszej okolicy nie powstała taka szkoła. Poza tym, jak podpowiedziała mi pani dyrektor, o ile założenie nowej szkoły jest trudne i wiąże się z dużymi kosztami, to „nawet przy szkole ogólnodostępnej rodzice mogą wspólnie powołać stowarzyszenie pracujące na rzecz szkoły i wzbogacać ofertę zajęć pozalekcyjnych.”

Siedlecka szkoła STO, to tak naprawdę tylko przykład. Zarówno rodzice jak i nauczyciele coraz częściej zdają sobie sprawę z tego, że nasz system edukacji pozostawia wiele do życzenia i próbują coś robić na różne sposoby. I oby takich szkół było coraz więcej.

c

Ola Jurkowska – nauczyciel języka angielskiego, któremu praca w szkole uzmysłowiła, jak absurdalne może to być zajęcie. W trosce o własne dzieci stara się zatem na własną rękę szukać sensownych rozwiązań w tej dziedzinie. Prowadzi bloga o edukacji, wychowaniu i zabawie – www.naszekluski.pl.

Zdjęcia: Ola Jurkowska